Ks. Antoni Sokołowski: Misje potrzebują świętych kapłanów

Katarzyna Bernat z Diecezjalnego Radia eM Kielce przeprowadziła rozmowę z ks. Antonim Sokołowskim, misjonarzem na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Zachęcamy do lektury!

Misjonarzem jest już Ksiądz kilkadziesiąt lat. Skąd wzięło się powołanie misyjne?

- Bóg tak sprawił, że od dzieciństwa stykałem się z tematyką misyjną. Pochodzę z diecezji tarnowskiej. Tam w pierwsze piątki miesiąca modliliśmy się za misje. Odbywały się także spotkania z misjonarzami. Do Ropczyc, z których pochodzę, przyjeżdżali misjonarze z Kongo. Pokazywali nam zdjęcia tego, co robili na misjach. Mnie zawsze interesował świat i odległe zakątki globu. W liceum zaangażowałem się w sport, brałem nawet w udział w spartakiadach. Miałem dobre zdrowie, więc początkowo zainteresowałem się wojskiem i nawet dostałem się do Wyższej Szkoły Oficerskiej do Dęblina. W tym czasie spotkałem kolegę księdza, który powiedział: „Masz takie dobre zdrowie i zamiast ofiarować je Panu Bogu i ludziom, to wybierasz szkołę komunistów”. Były to lata 70. Po maturze przeszedł czas decyzji, czy wojsko czy kapłaństwo. Przeważyło powołanie kapłańskie. Poszedłem do seminarium i w podaniu o przyjęcie napisałem, że chcę pracować na misjach.

Jaki był pierwszy kontakt z nimi?

- Najpierw biskup skierował mnie na studia z misjologii. To mi pomogło w katechezie i głębszym poznaniu misji. Po skończeniu studiów biskup kielecki Stanisław Szymecki chciał mnie skierować do seminarium jako wykładowcę. Powiedziałem, że mnie interesują misje w sensie dosłownym, czyli wyjazd do konkretnego kraju i ludzi. Wtedy diecezja kielecka miała kontakty z Wybrzeżem Kości Słoniowej, gościł tu późniejszy kardynał Bernard Agre. Te osobiste relacje spowodowały, że nasi księża zaczęli wyjeżdżać do diecezji Man na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Byłem jednym z tych, który został tam posłany. Wyjechałem w 1991 roku.

Ksiądz do dziś pracuje na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Co jest potrzebne w tym powołaniu?

- O misje założyłem się z Panem Bogiem. Postawiłem twarde warunki. Mając świadomość, że mam dobre zdrowie powiedziałem, żeby Pan Bóg przejął inicjatywę: co mam robić, jak mam robić i ile. Uważam, że wyjeżdżając na misje trzeba zabrać trzy razy wiarę, dwa razy zdrowie i raz pieniądze. Wiara to jest dar od Boga i o jej pomnożenie należy się modlić. Misje potrzebują świętych, wielkich kapłanów. Tam ogryzki nie mogą jechać. Kapłani muszą być świadomi swej decyzji, którą podejmuje się na płaszczyźnie modlitwy i wiary. Potrzebne jest też solidne zdrowie, bo Afryka to kontynent niebezpieczny dla białego człowieka. Szczególnie w strefie równikowej, tropikalnej, gdzie pracuję, występuje duża zachorowalność i śmiertelność białych ludzi. Poza tym trzeba zabrać fundusze, bo z tamtejszych środków nie jesteśmy w stanie tworzyć dzieł misyjnych. Najważniejsze jest jednak zawierzenie Panu Bogu. On zawsze znajdzie ludzi, środki i metody, aby powstawały misje.

Jak wygląda praca misyjna, którą Ksiądz realizuje?

- Obecnie organizuję od zera już trzecią misję na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Wcześniej pracowałem w Taiji i Bijo, a obecnie w Dirutu. Działalność misyjna toczy się trójfazowo: szkoła, służba zdrowia i Ewangelia. W Bijo udało się wybudować plebanię, centrum katechetyczne oraz piękny kościół. Teraz pracuję w Dirutu, w diecezji San Pedro.

Jak wygląda ta obecna parafia?

- Jest to najtrudniejsza misja. Miejscowość leży przy granicy z Liberią. Tam przez wiele lat szalała wojna. Mam wioski, które są położone 3-4 km od tej granicy, która jest płynna, wyznacza ją rzeka Kawaii. Po obu stronach mieszkają te same plemiona. Wojna przechodziła więc z jednej i drugiej strony rzeki. Wioski przygraniczne są zaniedbane. Nie ma dróg, elektryczności, wody. Prąd mamy tylko z baterii słonecznych, co dla Europejczyka nie jest łatwe. Pracę utrudniają też fatalne drogi. Nigdy w Afryce nie miałem takich problemów z dojazdami. Do biskupstwa mam około 240 kilometrów i czasami jadę tam 8-10 godzin. Kilka razy spałem w samochodzie. Jadąc modlę się, aby gdzieś po drodze ciężarówka nie utknęła. Swoim autem, z różańcem w ręku, pokonuję różne dziury, wertepy i błoto. Ale jak ciężarówka z 30 tonami kakao stanie, to musi przyjechać dźwig lub koparka, aby ją wyciągnąć. Czasami trzeba czekać dzień lub dwa, aby to się stało. W sezonie deszczowym większość dróg jest tak rozmoknięta, że zamieniają się w rzeki. Wtedy nie widać dużych dziur i można w nie wjechać. Poza tym jest problem z wodą. Misja leży na wzgórzu i trudno się dokopać do wody, nawet budując studnię głębinową.

Papież Franciszek ogłosił październik Nadzwyczajnym Miesiącem Misyjnym. Dlaczego jest on potrzebny?

- Bez pomocy duchowej nie dałoby się prowadzić misji. Nie jestem w stanie pokonać o własnych siłach wszystkich trudności oraz wytrwać w pracy misyjnej. Przychodzi też nostalgia i tęsknota za Polską, szczególnie podczas świąt. Dlatego wsparcie jest misjonarzom potrzebne. Uważam, że w Polsce ludzie są bardzo zaangażowani w dzieło misyjne i modlą się za misjonarzy. Ja to czuję. Czasami wychodzę z opresji sposobami, które można rozpatrywać niemal w kategoriach cudu. Na przykład jadę autem i psuje mi się ono w mieście lub przed garażem mechanika. To są znaki, że modlitwa i zawierzenie Bogu przynosi efekty. W Afryce mam na koncie ponad 30 dzieł budowlanych: kościołów, kaplic, przychodni, centrów katechetycznych. Nie byłoby to możliwe bez pomocy ludzi świeckich.

Co jest satysfakcją dla księdza misjonarza?

- Dużo radości dają dzieła proste i delikatne. Afrykańczycy nie potrafią podziękować za nie w takiej formie, jak my. Oni uzewnętrzniają wdzięczność na płaszczyźnie serdeczności. Są życzliwi, pogodni. Dla nich liczą się gesty, uśmiech, dotyk. Ale najwięcej satysfakcji przynosi mi to, że czuję się tam potrzebny jako kapłan.

Ma ksiądz bogate doświadczenie Kościoła misyjnego. Co może nam Ksiądz powiedzieć na podstawie swych doświadczeń?

- Październik to w Polsce czas zasiewów. Pan Jezus też obficie siał Słowo Boże. My rownież na mocy chrztu świętego idziemy do innych narodów głosić Ewangelię. Zapał misyjny należy w sobie rozbudzać. Trzeba pomagać innym. Biedni nie potrzebują naszego współczucia i litości, ale miłości i świadectwa. Oni dają nam więcej, niż my im dajemy W nich możemy dotknąć Jezusa Chrystusa. Ewangelią trzeba się dzielić. Wynika to z naszej odpowiedzialności za misje. Nie odwracajmy się od ludzi, którzy żyją w Afryce, daleko od nas, mówiąc, że to nie nasz problem, bo wtedy odwracamy się od Jezusa. Jeśli będziemy siać Słowo Boże w naszych rodzinach, parafiach, Ojczyźnie, to z obfitym plonem staniemy kiedyś przed Bogiem. Chciejmy pomóc tym ludziom, bo oni nie w materialny, ale duchowy sposób oddadzą tę miłość i wiarę, którą im przekazujemy. Mam ponad dwustu dorosłych, którzy przyjęli chrzest i ponad dwa tysiące katechumenów, którzy kiedyś chcą być ochrzczeni. Czy nie jest to Kościół żywy? Nie bądźmy więc obojętni na dzieło misyjne.

Dziękuję za rozmowę.

* * *

Więcej w audycji "Tak Wierzę" w Radiu eM Kielce
- we wtorek 8 października, godz. 20.00.

W 2017 r. Biskup Kielecki Jan Piotrowski wizytował parafię na Wybrzeżu Kości Słoniowej,
gdzie pracuje ks. Antoni Sokołowski
GALERIA ZDJĘĆ