Spotkanie polskich Misjonarzy z Ghany w Kumasi

A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu (Mk 6, 31).

Tych słów Pana Jezusa posłuchaliśmy także i w Ghanie: ja oraz czterech misjonarzy i dziewięć sióstr zakonnych pracujących na misjach w tym pięknym kraju. Oprócz mnie byli to: o. Marek Dąbrowski, Werbista; o. Stanisław Giergont, Werbista; ks. Krzysztof Niżniak, Salezjanin; br. Andrzej Kędziora, Werbista; s. Angelina Fąfara, Nazaretanka; s. Aneta Grycenik, Nazaretanka; s. Justyna Czerwińska, Nazaretanka; s. Fides Krawczyk, Nazaretanka; s. Ewa Adamczyk, Nazaretanka; s. Bożena Borucka, Werbistka; s. Dorota Sojka, Werbistka; s. Estera Król, Notre Dame (tutaj jeszcze dodam, że s. Estera pochodzi z naszej diecezji, z parafii Piekoszów) oraz s. Anna Antkowiak, Franciszkanka Misjonarka Maryi.

Ogółem wszystkich sióstr zakonnych z Polski pracujących w Ghanie jest 17, ale z różnych przyczyn nie wszystkie mogły przybyć. Z męskich misjonarzy nie przybył tylko jeden. Razem na odpoczynku z Jezusem było nas czternaście osób. Miejscem naszego spotkanie było „Christian Village” (Chrześcijańska Wioska). Jest to centrum rekolekcyjne archidiecezji Kumasi, które znajduje się w archidiecezjalnym kompleksie różnych katolickich instytucji. Dyrektor tego centrum ks. Peter, powiedział nam, że nieopodal tego miejsca, gdzie mieszkaliśmy, w maju 1980 r. Mszę św. sprawował św. Jan Paweł II i on też w tej Mszy św. uczestniczył i nawet otrzymał różaniec od naszego papieża. Mówił, że do tej pory moc tego spotkania jest dla niego wielką inspiracją w jego kapłańskim życiu. Ilekroć na swojej drodze spotka Polaka lub Polkę to od razy przypomina mu się spotkanie ze św. Janem Pawłem II.

W Christian Village byliśmy od 2 do 5 stycznia 2024 r. Jak już wspomniałem, celem tego spotkania był wypoczynek z Jezusem. Mieliśmy wspólną Mszę św., różaniec, jutrznię, nieszpory a nawet jedną konferencję, którą wygłosiłem osobiście. Poza tymi stałymi punktami czas wypełniały nam wspólne rozmowy, dzielenie się i najzwyczajniejszy w świecie wypoczynek. Jak napisał św. Marek Ewangelista o Apostołach „Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu”. Muszę przyznać, że w Ghanie jest tak nadal, o czym mogłem się przekonać podczas moich podróży. Nasi misjonarze i misjonarki całym sercem poświęcają się pracy w tych miejscach, dokąd posłał ich Kościół; czy to bezpośrednio w duszpasterstwie, czy w szkole, w służbie zdrowia, czy w pracy formacyjnej lub biurowej dają z siebie wszystko. Bycie misjonarzem z Polski, pomimo przyjaznej atmosfery w Ghanie, nie jest łatwe. Trzeba przyzwyczaić się do innego klimatu, z którym są związane tropikalne choroby, wśród których na czoło wysuwa się malaria. Należy także nawyknąć do innej kuchni, innej kultury i obyczajów, które czasem zaskakują i innej mentalności mieszkańców tego kraju. W wielu wypadkach muszą się także nauczyć któregoś z miejscowych języków, których jest około 60. Sam angielski nie wystarczy, ponieważ wbrew pozorom nie wszyscy go tutaj znają. Do tego jeszcze dochodzą problemy wizowe, administracyjne, materialne i wiele jeszcze innych. Niejednokrotnie trzeba nie tylko podjąć się zleconego dzieła, ale także podjąć trud, aby znaleźć środki na jego realizację, co staje się coraz bardziej skomplikowane w obecnych czasach. Kiedy o tym wszystkim pomyślimy, to dojdziemy do wniosku, że rzeczywiście nasi dzielni misjonarze mogą czasem czuć się zmęczeni, jak Apostołowie, którym Pan Jezus zlecił odpoczynek. Jak opowiadał nam o. Marek, który jest najdłużej pracującym tutaj misjonarzem, bowiem do Ghany przybył w 1979 r., historia takich spotkań sięga lat osiemdziesiątych. Na początku odbywały się przy okazji imienin, a później postanowiono organizować roczne spotkania, po świętach Bożego Narodzenia, zapraszając do tych spotkań także siostry zakonne. Dla wielu, jest to okazja, że po wielu miesiącach mogą na żywo porozmawiać w języku ojczystym.

Nasze spotkanie stało się cenną okazją do wymiany doświadczeń między misjonarzami z długim stażem pracy, a tymi co dopiero przybyli do Ghany. Jak w rodzinie, kiedy starsi powiadają młodym o przeszłości i różnicy dawnych czasów z teraźniejszością. Ale także były torzadkie chwile w ciągu roku, kiedy można najzwyczajniej odpocząć, nie trzeba nigdzie się spieszyć, nikt nie woła, można się też było i wyspać, bo w Ghanie dzień pracy dla misjonarzy zaczyna się bardzo wcześnie rano.

Wieczorem, w dzień przyjazdu odbyła się misyjna wigilia,prawie taka jak w Polsce. Co prawda było o wiele goręcej niż w ojczyźnie, nie było karpia, ale był opłatek, pierogi z kapustą, barszczyk czerwony, bigos, polski chleb wypieczony przez siostry a przede wszystkim wigilijna, rodzinna atmosfera. Po lekturze Ewangelii łamaliśmy się opłatkiem i składali sobie życzenia, a potem była wigilijna kolacja i dzielenie się słowem.

To co uderzyło mnie przez cały czas naszego spotkania, to wielkientuzjazm i optymizm uczestników. Nawet, jeżeli niektóre opowieści o przebytych chorobach czy napadach rabusiów, gdzie nie wiadomo było czy pociągną za spust pistoletu czy nie, wydawały się mrożące krew w żyłach, to były opowiadane ze szczyptą humoru, jakby dotyczyły wspomnień z wakacji. Chociaż zdaję sobie sprawę, że w momencie, kiedy traci się przytomność z powodu wysokiej gorączki, albo widzi się lufę wycelowanego karabinu, w człowieku nie budzą się zbyt pozytywne uczucia. A doświadczona trauma może jeszcze towarzyszyć przez dłuższy czas. Ale nawet w takich przeżyciach nasi misjonarze potrafili dostrzec działanie Bożej Opatrzności, która pozwoliła im przeżyć te ciężkie chwile. Te historie wcale nie odstraszały, wręcz przeciwnie umacniały w nas przekonanie, że Pan Jezus naprawdę o nas się troszczy. Dla kogoś kto nie wierzy w Boga, to był tylko zbieg okoliczności, że akurat w tym momencie na Mszy św. był lekarz, albo był dostępny samolot, który odwiózł chorego do szpitala na pilną operację, albo ktoś spłoszył rabusiów. A dla nas to był wyraźny znak Bożej opieki. Wspominaliśmy także, tych, którzy w Ghanie pozostali już na zawsze. Dwa lata temu sam uczestniczyłem w pogrzebie polskiego Werbisty o. Janusza Schilitza. Każdy misjonarz liczy się z tym, że Pan Bóg może go jednak wezwać trochę wcześniej, niż mówią to dane statystyczne. O zaufaniu do Pana Boga mówiłem także podczas mojej konferencji, przypominając śp. ks. dra Jana Kuśmierza, wicerektora naszego Wyższego Seminarium Duchownego w Kielcach. Kiedyś, na jednym spotkaniu z klerykami, na pytanie jak ksiądz powinien radzić sobie z samotnością, ks. Kuśmierz, w charakterystyczny dla siebie sposób powiedział: „Słuchaj, ksiądz nigdy nie jest sam, bo jest z nim zawsze Pan Jezus”. Powiedziałem wtedy, że w pierwszej chwili wydawało się to jak powtarzanie jakiegoś sloganu, ale później z biegiem lat uzmysłowiłem sobie głębię i prawdziwość tych słów. Rzeczywiście, gdy Pan Jezus jest z kapłanem, to nic nie jest już takie ważne. Bo tak naprawdę liczy się tylko, aby być z Jezusem. Co jest najważniejsze w naszym życiu? Odpowiedz jest bardzo prosta: najważniejsze jest zbawienie dusz o czym mówi zresztą ostatni kanon Kodeksu Prawa Kanonicznego n. 1752. Jak mówił Pan Jezus: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mt 6, 26). W tych różnych dziełach, które wykonujemy, możemy się czasem zatracić, gubiąc to co najważniejsze. Ważne są szkoły, które prowadzimy, szpitale, dzieła miłosierdzia, ale to nie powinno być najważniejsze w naszym życiu. Aby prowadzić te dzieła niekoniecznie trzeba być księdzem lub siostrą zakonną. Naszym głównym zadaniem jest głoszenie Chrystusa i Jego zabawienia. Cała reszta naszego działania powinna z tego wypływać i do tego prowadzić. Dlatego nie przejmujmy się za bardzo, że coś nam nie wyszło, czegoś nie zdążyliśmy zrobić. Ważne jest, aby Jezus był w naszym życiunaprawdę obecny i był najważniejszy. Takimi drogowskazami na drodze do naszego zbawienia mogą być święci. Tutaj wymieniłem takich świętych i błogosławionych jak: bł. Wincenty Kadłubek, św. Franciszek z Asyżu, św. Josemaría Escrivá de Balaguer, bł. kard. Alojzije Stepinac i św. Jan Paweł II. Ks. Krzysztof, w kazaniu przedstawił jeszcze postać św. Jana Bosco. Wspomniał także kazanie swojego profesora od Pisma św. z Kenii, który mówił, że jeżeli coś nie prowadzi do Królestwa Bożego to to coś nie ma sensu.

Możemy być dumni z naszych misjonarzy, którzy niosą Ewangelię i rozsławiają imię Polski w Ghanie i innych krajach. Tam, gdzie pracują budzą podziw swoim poświęceniem i kompetencją, oraz życzliwość swoim ewangelicznym życiem. Słyszałem te świadectwa od wielu Ghańczyków z różnych środowisk i różnych wyznań. Kiedy w Ghanie mówi się o Polsce to pierwsze skojarzenie jakie się pojawia to św. Jan Paweł II. U męskiej populacji w Ghanie, na drugim miejscu jest jeszcze Robert Lewandowski. A tam, gdzie są nasi misjonarze i siostry zakonne, Polska kojarzona jest właśnie z nimi. Czasem Ghańczycy mówią, że to musi być niesamowity kraj, skoro rodzą sią tam tacy wspaniali ludzie. Może te słowa zabrzmiały trochę patetycznie, ale są prawdziwe. Napisałem je, ponieważ nasi misjonarze ich nie powiedzą, bo są zbyt pokorni. Dlatego powiedziałem to ja, aby pamięć o ich wielkim dziele i poświęceniu nie zaginęła. Kiedy będziemy mieli okazję podziękujmy im za pracęi wspierajmy ich jak możemy i pamiętajmy o nich zawsze w naszych modlitwach.

† Henryk M. Jagodziński
NUNCJUSZ APOSTOLSKI W GHANIE

6 stycznia 2024 r.