Eshowe, czyli w sercu kraju Zulusów

Dnia 12 października 2024 r. wieczorem, po siedmiogodzinnej jeździe samochodem, po górach i dolinach południa Afryki dotarłem do miasta Eshowe – pisze do nas Ksiądz Arcybiskup Henryk Jagodziński.

Zbliżając się do tego miasta, otoczenie stawało się coraz bardziej pełne zieleni w przeciwieństwie do żółtych traw Pretorii i jej okolic. Rzeczywiście, w powietrzu czuć było zapach nadchodzącej, południowoafrykańskiej wiosny.

Eshowe to stolica Zululandu, czyli kraju Zulusów. Ludzie z mojego pokolenia i starsi pamiętają być może bardzo ciekawy i malowniczy serial „Zulus Czaka” w reż. Williama C. Faure, który po raz pierwszy emitowany był w Polsce w 1987 r., w programie drugim. Był to dziesięcioodcinkowy serial, opowiadający historię wodza Zulusów o imieniu Czaka, który na początku XIX w., zjednoczył zuluskie plemiona i rzucił wyzwanie Brytyjczykom. Jak nie trudno się domyśleć, nie wspomnienia z młodości były przyczyną mojej podróży do tej krainy. Razem z ks. prał. Dario Paviša, sekretarzem nuncjatury w Pretorii, przybyliśmy tam na zaproszenie J.E. ks. kard. Wilfrid Fox Napier OFM, który od 2021 r. jest apostolskim administratorem diecezji Eshowe. Pierwszym etapem naszej podróży były obchody bł. Gerarda, w miejscowości Mandeni, oddalonej około godziny jazdy samochodem od Eshowe. To miasteczko położone jest prawie tuż nad Oceanem Indyjskim. W 1992 r., niemiecki benedykt o. Gerard T. Lagleder OSB, założył prywatne stowarzyszenie katolików świeckich, które przyjęło nazwę Bractwo bł. Gerarda, i weszło w struktury Suwerennego Rycerskiego Zakonu Maltańskiego. Założycielem, oraz pierwszym wielkim mistrzem zakonu Maltańskiego, był właśnie bł. Gerard. Jak opowiadał mi o. Gerard, jego błogosławiony patron zakładał Zakon Szpitalników, bo tak też nazywano kawalerów maltańskich, w szpitalu należącym do benedyktynów. Także tworząc bractwo św. Gerarda nawiązał do pierwotnej tradycji związku Rycerzy Maltańskich z benedyktynami. Początkowo miała to być mała struktura, która bardzo szybko rozrosła się w duże centrum zdrowia, w którym znajduje się także dom dziecka z 64 dziećmi. Niektóre z nich to prawdziwe sieroty, inne dzieci zostały zabrane po prostu z ulicy, a jeszcze inne pochodzą z trudnych rodzin. Jest tam także hospicjum na 40 łóżek. Ponadto centrum to otacza opieką paliatywną chorych znajdujących się w sowich domach, oraz opiekuje się chorymi na AIDS. Podczas Mszy św., której przewodniczyłem, dyrektor centrum dr Douglas P. Ross, został zaprzysiężony jako członek zwyczajny bractwa, a kilkoro innych złożyło ślubowanie jako jego współpracownicy, według rytuałów właściwym organizacjom związanym z Zakonem Rycerzy Maltańskich. Po Mszy św., miała miejsce uroczysta akademia, w trakcie której o. Gerard wręczył wyróżnienia dla zasłużonych członków bractwa i pracowników centrum zdrowia. Następnie, miała miejsce część artystyczna przygotowana przez dzieci z domu dziecka w różnych grupach wiekowych. Widząc te dzieci tak radosne i pełne życia, nikt by nie przypuszczał, że pomimo tak młodego wieku zdążyły już przeżyć tyle smutnych historii. Ale dzięki ludziom wielkiego serca i wiary znalazły tutaj drugi dom i prawdziwe ludzkie ciepłe.  Centrum św. Gerarda utrzymuje się dzięki wsparciu dobroczyńców. Ponad 70% z nich to ofiarodawcy z Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Są też darczyńcy z RPA, UK i USA. Jak widać, pomimo upływu wieków, dawne ideały chrześcijańskiego rycerstwa; opieka i obrona najsłabszych nie wygasły, a nabierają nowego wymiaru, na południu Afryki, prawie na końcu świata. Gdy w Europie gleba staje się coraz bardziej jałowa i kamienista, to ziarna Ewangelii wydają swoje obfite owoce na innych kontynentach.

Dzień następny, czyli poniedziałek 14 października, liturgiczne wspomnienie św. Kaliksta, papieża i męczennika, był poświęcony na spotkanie z przedstawicielami życia zakonnego w diecezji. Masz św. o godzinie 9, miała być w kaplicy podstawowej szkoły katolickiej „Little Flower” czyli mały kwiatek. Szkoła ta została założona już w 1934 r. Dzień ten zaczął się deszczowo i mgliście. Kiedy dojechaliśmy do bram szkoły, zauważyłem że dzieci ustawiły się wzdłuż drogi na nasze powitanie, pomimo deszczu. Wysiadłem z samochody i przeszedłem pośród pozdrawiającej mnie dziatwy szkolnej, według kierunku wyznaczonego przez dziecięcy szpaler aż do auli szkolnej. Tam, przed samym wejściem, grupa starszych dziewcząt wykonywała na moje powitanie tradycyjny zuluski taniec. Podobnie jak w innych krajach o brytyjskiej tradycji, także tutaj każda szkoła ma swoje szkolne uniformy. W tej szkole chłopcy noszą się na jasno szaro a dziewczynki na jasno niebiesko. Po zajęciu miejsc w auli, rozpoczęliśmy nasze spotkanie pieśnią religijną. Potem jedna z pań nauczycielek zaprosiła wszystkich do powstanie i złożenia rąk do modlitwy a następnie poprowadziła modlitwę. Kiedy skończyliśmy się modlić, rozpoczęły się okolicznościowe przemówienia i program artystyczny w wykonaniu uczniów. W moim wystąpieniu zwróciłem uwagę, że w Ewangelii Pan Jezus otaczał szczególną troską dzieci i stawiał z wzór ich szczerość w przyjmowaniu Królestwa Bożego, które właśnie ze względu na ich postawę do nich należy. Jako ciekawostkę podam, że katolicy w tej szkole stanowią tylko 5%. Nawet pani dyrektor była wyznania hinduistycznego. Ale pomimo odmienności religijnych pragną uczyć się i pracować w katolickiej szkole, pielęgnując pieczołowicie katolickie tradycje i zasady, ponieważ jak powszechnie wiadomo, bez tego szkoła katolicka przestałaby być katolicka. To co od razu przykuło moją uwagę, to niewymuszona dyscyplina wśród dzieci i radość w ich oczach i zachowaniu. Dlatego nie dziwię się, że nie tylko tu, ale i na innych kontynentach, nawet w Wuropie, niekatolicy starają się posyłać swoje dzieci do katolickich szkół czy w nich pracować.

Następnie udałem się do kaplicy na Mszę św. wspólnie z przedstawicielami zgromadzeń zakonnych. W sumie było 25 przedstawicielek życia zakonnego żeńskiego i 5 przedstawicieli zakonów męskich. Po Mszy św. wygłosiłem zebranym konferencję na temat: „Życie konsekrowane w nauczaniu Papieża Franciszka”. Jeszcze starczyło nam czasu na dyskusję, na podzielenie się radościami i rzeczami niewzbudzającymi uśmiechu na twarzy. A potem nastąpił obiad. Po obiedzie spotkałem się jeszcze z księżmi dziekanami, których nie było dużo, bo tylko 4. Trzeba powiedzieć, że w tym regionie katolicy są rzeczywiście są małą trzódką, używając ewangelicznego określenia. Na około 2.500.000. mieszkańców, katolików jest tutaj tylko 80.000, żyjących w 34 parafiach.

We wtorek, o godzinie 9.00, w tym samym miejscu co wczoraj, spotkaliśmy się na Mszy św. z duchowieństwem diecezjalnym. Był oczywiście J.E. ks. kard. Napier, 35 księży, oraz diakon i kleryk, którzy posługiwali podczas Mszy św. Podobnie jak w dniu wczorajszym, po Mszy św. spotkałem się z księżmi, którym wygłosiłem konferencję na temat: „Posługi kapłańskiego w synodalnym Kościele według Papieża Franciszka”. Na zakończenie dyskusji, wikariusz ds. duchowieństwa wręczył mi w imieniu kapłanów diecezji tarczę oraz tradycyjną drewnianą pałkę plemienia Zulu, oraz podał mi podstawowe zasady obsługi i użytku dwóch przedmiotów. Tarcza była prawie taka jak u Zulu Czaki, ale trzy razy mniejsza.

Środa był to dzień wyjazdu. Ale zanim opuściliśmy zielenią pachnący Zululand, jeszcze wstąpiliśmy do Matki Kościołów diecezji, czyli do katedry p.w. św. Benedykta, aby tam odprawić Mszę św. W ten sposób zamknęliśmy krąg naszych odwiedzin, ponieważ kiedy tutaj przyjechaliśmy, to po zatrzymaniu samochodu, nasze pierwsze kroki skierowaliśmy do katedry. Bryła katedry, ma wyraz nowoczesny, z bardzo ascetycznymi dekoracjami, ale na środku, na bocznej ścianie umieszczony jest duży obraz Bożego Miłosierdzia. Jak do tej pory, ten obraz napotykam w każdym odwiedzanym tutaj kościele. Nawet na korytarzu tamtejszej kurii spotkałem dwa takie obrazy, a nawet kilim z Matką Bożą Częstochowską. Jak widać mogę nawet wyjechać z Polski i to na długo, ale Polska mnie spotka nawet na krańcach świata.

Opuszczając Zululand, powoli kończyła się zieleń, a zaczynały połacie żółtej, wyschniętej trawy. Ale za to Pretoria przywitała nas fioletami kwitnącej teraz jakarandy mimozolistnej (Jacaranda mimosifolia). To piękne drzewo zobaczyłem pierwszy raz w życiu dopiera tutaj. Jedną z nazw jakim określa się Pretorię to właśnie miasto jakarandy. Niema drugiego takiego miasta w RPA z taką ilością tych drzew. Co prawda nie jest to drzewo pochodzenia afrykańskiego, ale doskonale wpisało się w tutejszy pejzaż. Oryginalnie pochodzi z Ameryki Południowej, z terenów Argentyny i Boliwii. Intensywność fioletu ich kwiatu sprawia niesamowite wrażenie. Posadzone wzdłuż dróg i alejek tworzą bajkową atmosferę, czegoś pozaziemskiego, wprowadzając dusze ludzkie stan pokoju i medytacji. A opadające kwiaty sprawiają wrażenie, jakby spadł fioletowy śnieg. Nie bez przyczyny, czas Adwentu, radosnego oczekiwania na przyjście Pana wymaga koloru liturgicznego właśnie fioletowego.

„O Panie, nasz Panie, jak przedziwne Twe imię po wszystkiej ziemi!” Ps. 8, 10.

✠ Henryk M. Jagodziński
NUNCJUSZ APOSTOLSKI W RPA, LESOTHO, NAMIBII, ESWATINI i BOTSWANIE

Pretoria, dnia 16 października 2024 r.